Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

A Gedras długo stał nad kołyską i rozmyślał. Wreszcie wyjął z kuferka rubla, popatrzał posępnie na dwa pozostałe w woreczku, stęknął, otulił dziecko w poduszkę i kożuch i poszedł z niem do domku ogrodnika.
Gospodarza nie zastał, był w cieplarni pałacowej. Nieśmiało wahająco stróż poprosił ogrodnikową o nakarmienie dziecka, położył odrazu rubla na stole.
— Ot, głupstwo, co macie za to płacić, kiedy ona pewnie już ssać nie zechce. Zamorzyliście butelką. No dajcie — popróbuję.
Gedras usiadł na ławie i patrzał z niepokojem. Odetchnął, gdy dziecko ssać zaczęło, i po chwili rzekł nieśmiało:
— Żeby wasza łaska pokarmić je, choćby raz na dzień, jabym zapłacił, ile mogę — połowę pensji.
— A ileż to?
— Dwa ruble miesięcznie.
— Nie dużo. Ale zapytam męża, pomyślę.
— I poproszę was o zastępstwo przy bramie do wieczora. Mam na mieście interes.
— To już za to przyniesiecie parę śledzi i piwa na kolację. Strasznie zmizerowane dziecko. Cień został. Moje miesiąc starsze, a ot co za basałyk. No, to idźcie, trza po sąsiedzku wygodzić.
Gedras po małej chwili kopał się w śnieżycy ku miastu. Niósł księdzu za chrzest dwa ruble, a bojąc się, że może więcej zażądać, wstąpił do Lejzorowej i zastawił za rubla zegarek, jedyny warto-