Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

Człowiek powiedział to tym samym apatycznym tonem, jakim mówił dotychczas.
— Biedaku! — rzekł ksiądz po chwili milczenia.
Gedras przycisnął łokcie do żeber i odwrócił się do okna. Słychać było, jak ciężko oddychał.
— Zawiniła ci zapewne? Nieprzytomny byłeś? Zdradziła cię?
— To prawda, że zawiniła, ale jej krew na duszy noszę. Nie ona ode mnie, ale ja od niej odpuszczenia nie dostanę. Muszę przeklętym być, bom jej ciało i duszę zgubił.
— Kto ci rzekł, żeś przeklęty? Bóg miłosierny.
— Powiadają tak i cieszą, alem ja tylko kary czuł i smaganie, snać to tylko dla mnie zapisane.
— Jakżeś ją zabił? Jak to się stało?
— Jakem z Kowna odszedł, dostałem się na kolej. Zrazu dziennie pracowałem przy remoncie, potem mnie naczelnik polubił i dał wiorstową budkę. Niedaleko Grodna to było, budka dobra, z ogrodem, z pasemkiem pola, tuż pod stacją. Dał mi ją, choć sam byłem, kawaler, ale po małym czasie powiada: „Żeń się, bo donosy są, żeś nieżonaty, a to dwoje dróżników powinno być“. Więc się rozejrzałem, kogoby wziąć. Obcy człowiek byłem, ni duszy znajomej. Spodobała mi się służąca u drogowego majstra. Nie miejscowa była także, Mańka się zwała. Do majstra wstępowałem po służbie i przypatrywałem się jej robocie. Ładna była i młoda, a taka skromna i poważna, jak święta na obrazku. Gospodyni zła była jędza, dzieci czworo,