Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

ciężka służba. Bywało, i w nocy pierze i w święto nie ma wolnej chwili, a nigdy nie narzeka. Z nikim się nie zadawała, z nikim ni śmiechu, ni swawoli, z nikim kompanji. Rozpytałem się o jej wiarę i ród. Mojej wiary była i sierota. Rozpowiedziała, że zdaleka pochodzi, z pod Mińska, że córka ekonomska, rodzice jednego dnia na cholerę pomarli, pani hodowała do lat piętnastu, a potem na służbę poszła. Była w Bobrujsku, potem w Grodnie, aż tu się dostała. Metrykę miała i papiery w porządku i świadectwa co najlepsze. Rozmiłował się ja w niej, że świata nie widział, zaczął codzień zachodzić i czuł, że mnie rada widzi. Oj, czasy to były dobre! No, i pobrali się w farze w Grodnie, na Gromniczną, a pod wiosnę się brało, brzozy, pamiętam, rozpuszczały, jak jej już nie stało. Tyle wszystkiego tego dobra było półtrzecia miesiąca. 26-go kwietnia zginęła.
— Jakto zginęła? — przerwał ksiądz.
— Maszyna przejechała wieczorem, po zachodzie.
Czuć było, że opowiadający ten moment tak widział, jakby to wczoraj było
— Więc nie tyś ją zabił? — odetchnął ksiądz z ulgą.
— A któżby? Maszyna nie przyszła po nią do izby.
— Więc tyś ją pchnął?
— Żyć już nie było jak razem, ale żeby słowo rzekła, co zrobi, tobym razem był poszedł z nią chyba. Nic nie rzekła.