Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co miała rzec? Co było między wami? Więc sama się zabiła?
— Zabił ją wstyd i grzech i kłamstwo. Alem ja nie był przecie najwinniejszy, każdyby tak zrobił jak ja, każdyby się obruszył. Dlaczegóż na mnie się wszystko zwaliło? Zacom przeklęty, że ni do Boga, ni świętego człowieka nie śmiem oczu podnieść. Zaco mnie to spotkało? Wszystko powiem, nic nie zataję ani opuszczę. Nadto cierpieć i milczeć.
Jak my się pobrali i w tej budzie razem osiedli, to mi się zdało, żem w niebie. Takie to stworzenie było słodkie, i dobre, i wesołe, i pracowite, że myślę — zacom ja sobie taką dolę wysłużył u Pana Boga. Ino śpiewanie u nas było i śmiech i dobre słowa, a dnie, to mijały, jak sen. Na linji już robota była, chodziłem do dozoru i raz wraz do budki zabiegałem na nią popatrzeć. Roboty w mig się nauczyła, przy barjerze zawsze w porę, sygnały znała, w ogrodzie kopać zaczęła. Na południe, gdym nie wrócił, to mi obiad przyniosła, pogwarzyła, jak to ptaszę, a choć ludzi dużo było i starszych, nigdy na nikogo nie spojrzała nawet, widać tak mnie miłowała okrutnie. A jam się tak nią cieszył, jakby anioł do mnie zstąpił.
Aż tu raz jeden z robotników pyta mnie:
— To wasza, ta kobieta? Mnie się zdaje znajoma.
— A ty skąd? — pytam.
— Ja z Bobrujska.
— To może znasz, bo ona tam służyła.