Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dawno?
— Trzy lata temu.
Pomyślał, głową pokręcił, powiedziałem nazwisko.
— Ktoby spamiętał? Tak mi się twarz przypomniała.
I odszedł do roboty.
Na drugi dzień przyszła Mańka z obiadem, przysiadła przy mnie na pokładzie i gawędzi. Powiadam:
— Jest tu robotnik z Bobrujska. Pytał, kto ty?
Obejrzała się.
— Który? — pyta, bo właśnie leżeli w gromadzie.
Pokazałem, a i on patrzał na nią, ale się nie przywitał i ona mu nic nie rzekła. Myślę — zdało się coś.
Wieczorem robotnik wstąpił, chciał kupić chleba. Zabawił małą chwilę, zapłacił i poszedł.
Jam i zapomniał o tem po paru dniach, ale robotnik był mi wciąż na oczach i pamiętny, bo leniwy był i zuchwały. Raz i drugi naganiać musiałem i burczeć, a że się nie poprawiał i pyskował, przy tygodniowej wypłacie u drogowego majstra zameldowałem go do kary lub wydalenia, a że robotników nie brakowało, majster bez długiej sprawy wypłacił mu zarobek i kazał iść precz. Ten się wypraszał, tłumaczył, a że go nie słuchano, do mnie się odwrócił i powiada:
— A ty czego się panoszysz? Czy z tego, żeś dziewkę uliczną za żonę wziął?