Takem do niego skoczył i tak zdławił, że ledwie nas majster rozdzielił i tego za drzwi wyrzucił.
Od tej obelgi tom był jak pijany, przyleciałem do domu, trzęsąc się jak w febrze.
— Co tobie? — przeraziła się Mańka na mój widok.
Powiadam, co było, ledwie ze zgrozy dusząc słowa, a tu ona, jak stała, tak i runęła mi do nóg, i zmartwiała — bez ducha leży.
Porwałem na ręce, zacząłem cucić, rozcierać, a taki mnie strach uchwycił, jakbym sam skonał.
— Co tobie, Mańka, co tobie? — wołam.
A ona, ledwie się ocknęła, znowu mi do nóg, po ziemi się włóczy i coś bełkoce, coś jęczy.
— Co tobie? Opamiętaj się! Toć nieprawda! — mówię bez tchu.
A ona się poderwała na kolana, a taka straszna się zrobiła, żem nie poznał.
I słyszę, że mówi, ale głos cudzy:
— Zabij mnie! To prawda!
Takem i zdrętwiał. Ot, czysto jakbym umarł. Takem na ławie siadł i już się nie odezwał. Patrzę na nią i jakbym nie widział, jakby jej nie było, patrzę po izbie i izby nie poznaję, a we mnie to zrobiło się tak zimno i straszno, jakby w jakimś lochu. I wszystko mi jedno! Ona mi u nóg leży i szlochając, się spowiada. Słucham, ale mi wszystwo jedno, co gada. Powiada, że w tym dworze, gdzie sierotą została, panicz ją zgwałcił, że uciekła wśród nocy, gdy się matką poczuła, że dobiła się do Bobrujska, tam w nędzy przebyła straszne
Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.