Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

czasy, aż wreszcie dostała służbę uczciwą. Takie męki opowiada, że kamieńby się użalił, a mnie już wszystko jedno.
Słucham i słowa nie mówię, niema we mnie ni złego, ni dobrego — ot drewno!
Potem nogi moje całuje i przeprasza i przysięga, że mi życiem zapłaci za moją łaskę i dobre słowo — a mnie już wszystko jedno, patrzę na nią, jak na cudzą. To i życie, to mi całkiem jedno, jakie będzie.
Jak ozwał się sygnał sznelcugu, co po północy szedł, tom wstał, latarnię zapalił i wyszedł.
Przeleciał pociąg, wróciłem do izby, patrzę, skulona siedzi na ziemi w kącie. Zgasiłem latarnię i mówię:
— Gaś światło i kładź się! Co się stało, nie odstanie, niema więcej co gadać.
I położyłem się. Rano wstaję, ona tak samo skulona siedzi, już nic nie mówi, tylko patrzy na mnie.
— Śniadanie dawaj — mówię.
Zerwała się do roboty, milczymy oboje i takem poszedł na linję. Jużem się nie obejrzał na dom, anim nikogo ni czego wyglądał przez dzień. Przyniosła mi obiad, zjadłem, spytała coś o ogród, odpowiedziałem. Ani czuję, by mi czem była. Wieczorem zjadłem sam wieczerzę, anim się zatroszczył, że jej obok mnie na ławce niema, że nie je razem. Tak było z tydzień, aż wreszcie ona nie wytrzymała, znowu mi do nóg padła.
— Janku — pyta — co ze mną będzie? Albo