Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

Tak raz powiadam już z irytacją:
— Ty się opamiętaj, kobieto! Toć tak się wydaje, jakbym to ja tobie zawinił. A to pożałuję, żem się po ludzku z tobą obszedł. Chimeryczysz, jakbym ci krzywdę zrobił. Co tobie się roi? Złegom ci słowa nie dał. Może chcesz, żebym ci jeszcze podziękował i pieścił za twoje oszukaństwo, i rozpadał się, jak nad porządną dziewczyną?
Zajęczała, zgarnęła się w kłębek i powiada:
— Ja już pójdę, pójdę od ciebie. Niedługo — ino zmogę żal i strach. O, Jezu! Miej ty litość nade mną — nie mów tak!
Pożałowałem prędkości.
— Ja cię już nie wyganiam, anim co mówił, pókiś mnie z cierpliwości nie wywiodła. Toć patrzeć nie można, do czegoś podobna — a com ja winien?
A ona patrzy na mnie, rękoma dusi piersi i mówi:
— Janek — bym ci prawdę wyznała, wziąłbyś ty mnie za żonę?
Mówię ze szczerością: Nie.
Zakryła oczy rękoma i trzęsie ją całą.
— Ja tak myślałam, a takem cię ze wszystkiej mocy miłowała, żem nie przemogła strachu, że mnie rzucisz, jak się dowiesz. Myślałam, Bóg się nade mną ulitował, nad wszystką męką, com przeżyła. Nieprawda, komu zguba sądzona, to niema dla niego ni u Boga, ni u ludzi ratunku. Tyś prawy i sprawiedliwy, ja winna, ja grzeszna, ja zła. Połamałam ci życie, wstyd naniosłam, brud, hańbę! Ja