Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie, nigdym nie śmiał — szepnął.
— Nie masz racji. Wszakże radbyś ją przeprosić, a jakże to uczynisz inaczej, jak przez Boga? Poklęknij, zmówimy za nią pacierz.
Gedras usłuchał, uklękli obok siebie u okna, ksiądz odmawiał pacierz, tamten poruszał ustami i trząsł się jak w febrze. Gdy powstali, ksiądz mu rękę na głowę położył.
— Codzień, o tej samej godzinie, ja za was ten pacierz odmówię. Jak zechcesz ze mną być, to ty tam u siebie także się pomódl. A w każdej życiowej potrzebie i sprawie do mnie, jak do przyjaciela przychodź. A teraz idź z dobrą myślą do dziecka, nie zamrze. Bóg ci je dał na pociechę, uchowasz!
Blask otuchy rozjaśnił oblicze Gedrasa, pochylił się do ręki księdza i bez słowa wyszedł.
Biegł z powrotem, bo zmierzch już był. Gdy wchodził do izby, serce mu biło młotem.
Ogrodnikowa drzemała na ławie, w kołysce było cicho.
— A co, przynieśliście śledzi?
— Jest wszystko. A jakże dziecko?
— Śpi. Napoiłam rumiankiem. No i z moim się rozmówiłam. Zgadza się, żebym raz na dzień pokarmiła to niebożątko, ale jeśli dacie z góry dziesięć rubli, a piętnaście na Nowy Rok.
Gedras uchylił szmatę z kołyski i zajrzał.
— Dam jako żądacie, byle mi żyło — rzekł.
Ogrodnikowa aż zdumiała. Spodziewała się pro-