Strona:Maria Rodziewiczówna - Joan. VIII 1-12.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Zrazu Mańka cofnęła się przed nim, ale gdy nie szczekał i nie gonił jej, ośmieliła się i zbliżyła. Pies odebrał jej wprawdzie chleb i pożarł, ale potem oblizał ją i dał się ciągnąć za uszy i odtąd przychodził ciągle jeść i bawić się.
— Tato — pochwaliła się. — Jest ciucia i nie kąsa. Dlaczego nie kąsa?
— Boś malutka.
Dziecko zamyśliło się.
— To czemu ten straszny człowiek mnie „boli“ zrobił, kiedy ja malutka?
Gedras nie odpowiedział.
— Dlaczego, tato? — napierała się.
— Boś mnie nie słuchała. Mówiłem ci, żebyś od ludzi się chowała. Psy bywają rozmaite, ale ludzie wszyscy nie cierpią dzieci.
— Czy ty także „ludzie“?
— No, przecie!
— To i ty mnie nie cierpisz! A ty mnie nie bijesz!
— Jak zasłużysz, to wybiję.
Popatrzyła na niego zdziwiona, pomyślała, dopomagając sobie w tej czynności palcem w buzi i wreszcie rzekła:
— Nieprawda!
Aż się mimowoli uśmiechnął.
Gdy nastała słotna jesień, skończyły się wędrówki dziecka. Długo się upierała, towarzysząc mu wytrwale, zziębnięta, ale gdy śnieg spadł, zamknął ją bez ceremonji na klucz. Kilka dni płakała, protestując bezsilnie, wreszcie poddała się losowi.