Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Narzeczony kończy prawo, czekają na siebie. Bezczynność i powietrze miejskie jej nie służy. Zupełnie bezinteresownie zajęłaby się tutaj. Jak mama się zdecyduje, proszę do mnie słówko napisać, a ja rzecz załatwię.
— Może się obejdę. Kazio na przyszły rok wróci, ożenię go.
— Oho, tak się to mamie wydaje łatwo. Czemu mama o mnie nie pomyśli, ja starszy i gotów choć jutro do ołtarza, a Kazia mama nie namówi.
— To się mylisz. Kazio zrobi, co zechcę, a ty gotóweś zrobić, czego ja nie zechcę.
— No, zobaczy mama, jak nas fałszywie sądzi.
— Cóż to za zagadki? Wiesz co o Kaziu? To mów.
— Mnie się zdaje, że on się kocha w Stasi Ozierskiej.
— Pleciesz jak na mękach! — oburzyła się.
— Tylko ona go nie chce! — dokończył niezrażony.
— Skądżeś to wysnuł? Chyba nie z ich zwierzeń?
— Nie. Mam przeczucia i obserwacje.
— Et! — machnęła ręką pani Taida.
Zamyśliła się i spytała:
— A ta twoja protegowana ma jaki taki ład w głowie?
— Ależ jak najlepszy. Zupełnie przyzwoita i miła panienka. No, i ładna, i wesoła, ale zakochana w swym Karolu i nie zalotna. Serjo mówię, żeby się mamie podobała i dogodziła. Proszę spróbować na czas jakiś.
— Czemże się ona zajmuje?