a przytem mężczyźni zarazem uczą się stolarstwa, robią ule, a my na to nie mamy sił. I tak, nic mi się nie opłaciło, a tak serdecznie uczyłam się każdej rzeczy. Siedem lat już walczę napróżno.
Pani Taida, zrazu oburzona takiem zmarnowaniem czasu i pieniędzy, wobec szczerości tej spowiedzi nie śmiała wystąpić z ostrą krytyką.
— Żeby pani, zamiast takiego błądzenia w lesie fachów, wyszła poprostu zamąż w lat osiemnaście, trafiłaby pani na najodpowiedniejszy obowiązek i pracę. Ale wy teraz wszystkie macie bzika na punkcie samodzielności.
Panna Irena uśmiechnęła się łagodnie.
— Nie bzika, ale chęć dopomożenia mężowi w walce o byt, która codzień cięższa. Nie chciałoby się być ciężarem, zabawką lub meblem tylko, ale pomocą.
— A cóż to wy myślicie, że przed wami kobiety nie miały tyleż rozumu i ambicji, że choć nie miały patentu z siedemnastu zawodów, nie pracowały. Brednie! Tylko o tem się nie mówiło jak o jakiemś niesłychanem bohaterstwie. Naturalnie, bywały i flondry, i lafiryndy, ale niech wam się nie zdaje, że i wśród was takich niema. Nic nowego pod słońcem, ale wy, doprawdy, wyprodukujecie coś nowego. Bo chyba nigdy nie było tak wątłych, słabych organizmów, słabych nerwów i zniszczonego zdrowia jak wasze
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.