wskutek zamęczania się nieprodukcyjną nauką. Wykoślawicie ludzkość, i tyle!
Panna Irena spuściła oczy.
— To prawda! Dlatego też ja nie wyjdę zamąż.
— A syn mi wspominał, że ma pani narzeczonego.
— Miałam, ale mu odmówiłam! Jakżebym miała sumienie obarczać kogoś sobą.
Była smutna szczerość w jej tonie i spojrzeniu.
Panią Taidę żal ogarnął.
— No, no,! nie trzeba żyć w ostatecznościach. Poprawi się pani, wypocznie, nerwy się wzmocnią i zdrowiej zacznie pani myśleć i czuć. Młoda dziewczyna, która wyrzeka się miłości, jest albo fałszywa, albo chora. Pani na fałszywą nie wygląda.
— Nie, o, nie! — składając ręce, zawołała panna Irena.
— No, a teraz postanówmy, czem się pani zajmie. Szyć jest mało co, wystarczy na to wieczora, o kwiaty chyba panią proboszcz poprosi na maj. Księgi rachunkowe prowadzę całe życie sama, choć bez patentu na buchalterkę; uczyć tu niema kogo. Ruch dla pani będzie konieczny. Niech się pani zajmie domem i ogrodem. Właśnie zakładają tu inspekta.
— Mój Boże, czemuż nie uczyłam się ogrodnictwa.
— Dzięki Bogu, że nie! Ogrodnika mam, pani go dopilnuje tylko codziennie, a zresztą ja panią nauczę, co i kiedy ma być zrobione. Zajmie się pani śpiżarnią i porządkiem w domu, chyba to pani umie?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.