Ucieszyła się pani Taida, ale radość krótko trwała. Przywiózł smutną wieść, że Ozierski nagle zmarł z anewryzmu, a żona z rozpaczy prawie od zmysłów odchodzi.
— Siedziałem nad nią trzy dni! — opowiadał. — Rozesłałem depesze do wszystkich córek i wie mama, która przyjechała? Najmniej spodziewana — Stasia. Tamte się wymówiły, jedna chorobą dziecka, druga brakiem funduszów. Siedzi bo gdzieś niedaleko Chin! No, jak się ożenię, a będę miał córki, jednej nie dam zamąż, żebym miał choć w chorobie ratunek. Przyjechała Stasia, choć straci półrocze najważniejsze, ostatnie. Ale wcale się nie targowała, ani wspomniała. Zajęła się chorą bardzo starannie i umiejętnie; byłem zachwycony i wyznałem jej to — chciałem nawet w rękę pocałować. Na to mnie zwymyślała i wyrzuciła za drzwi! Co do towarzyskich zalet, widoczne jest, że na te kursy nie uczęszczała.
— Jakto, nie podziękowała ci za staranie i opiekę?
— Owszem, zaraz na wstępie, po swojemu, szorstko. Ale gdzie panna Irena? — obejrzał się.
— W ogrodzie zapewne! Ale Ozierska wyzdrowieje, jak myślisz?
— Mam nadzieję, że tak. A mama z niej rada?
— Z Ozierskiej? Co ty pleciesz!
— Ja o pannie Irenie myślałem.
— Ach, o niej! Powiem ci otwarcie, że chociaż
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.