Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

ciężko, źle, nieznośnie! Ale jak mi kto będzie bezustannie przypominał, to mnie cała moc odpadnie i robić nic nie zechcę! Człowiek dwa razy nie żyje, ani doli sobie nie wybiera. Jaka mu wypadła, musi ją odbyć. Na tamtym świecie będzie ład, a tutaj nigdy!
Dewotką nie była pani Taida. Pacierz ranny odmawiała o świcie, idąc na gumno, wieczorny, rozbierając się do spoczynku, w niedzielę odmawiała modlitwy ze starego „Ołtarzyka polskiego“, który odziedziczyła po matce, a gdy miała wolną chwilę lub dotknęła ją jaka klęska, otwierała na chybił trafił „Listy św. Pawła“, odczytała stroniczkę i tyle. Ubierała się zawsze czarno, bez pretensji, nie posiadając w swej garderobie nigdy więcej nad dwie suknie; jadła bardzo mało, sypiała sześć godzin na dobę. Od świtu do zmierzchu na nogach lub na wózku, nie powiedziała nikomu w życiu „nie mam czasu“ lub „poczekaj“, czy z wrodzonych zdolności, czy z długoletniej rutyny mając w głowie przedziwny ład.
Życie jej upłynęło w Rudzie, a dzieła i czyny nie wyszły poza zakres szarego tłumu ziemian. Gdyby była mężczyzną, stałaby się luminarzem powiatu, ale że była kobietą, więc nie miała głosu ni w radzie, ni w sądzie, ni na zjazdach marszałkowskich — nigdzie. Nie mogła zaprotestować, gdy podwyższano podatki, ani obronić się, by jej nie wyznaczano reparacji dróg o siedem mil, ani wpłynąć na obniżenie procentów