Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

że pan nie pomyślał, że ja mam wolę i na sprzedaż nie jestem i wierzę w pana diagnozę, żem za wątła do małżeństwa.
Zwróciła się do pani Taidy:
— Więc teraz trzeba mi dom pani opuścić. Niezapomniany będzie pobyt w nim i do śmierci wdzięczność zachowam za pani dobroć i nauki. Przepraszam za mą szczerość, ale przynajmniej wyniosę stąd pani szacunek!
Pani Taida popatrzała znowu na syna.
— No, a ty, jak nazwiesz swe postępowanie? — spytała twardo.
— Kochaniem, mamo — odparł najzuchwalej w święcie. — Panna Irena powiedziała swoje, uczerniła mnie jak negra i szatana. Myśli, że się wstydzę, wcale nie! Popełniłem te wszystkie występki i jeszcze sto takich popełnię, a ją dostanę. Niech sobie to pani zapamięta. Ja zaś ze swych czynów jestem zupełnie zadowolony. Było to tak: zbudzili mnie raz w nocy do chorej. Poszedłem, mrucząc, spojrzałem i zakochałem się odrazu naumór. Mnie samemu to się wydaje bajeczne, ale stało się. Próbowałem zrazu różnych sposobów, żeby się bolączki pozbyć — nie było ratunku, tedym się poddał i powiedziałem sobie: kiedy ci serce i duszę wzięła, nie będziesz wzdychał i ustępował z drogi losowi, tylko ją sobie zdobędziesz, pomimo narzeczonego, pomimo zaręczyn, pomimo woli całego świata. Tak!