— Ona wcale nie wraca. Matka pana ją zatrzymała, mieliśmy list, w którym donosi, że ponieważ Irenka panu odmówiła, sprawa ta załatwiona, a że mama rada z jej towarzystwa i wieś dziecku służy, więc ją zatrzymuje pod swoją opieką w Rudzie, gdzie pan nie bywa prawie, no, i nie będziecie mieli przykrości spotkania po tem, co zaszło.
Włodzio miał minę jak ktoś, co wpadł w wodę głową naprzód i wydostał się na powierzchnię. Zachłysnął się, oczy wytrzeszczył i oniemiał.
— Mama mnie dopiero zaszła — pomyślał.
I wreszcie rzekł naiwnie:
— Ależ mnie wcale nie byłoby przykro spotkać pannę Irenę. To ci dopiero koncept!
— Ależ ona sobie tego nie życzy widocznie, zresztą, cóż robić. Między wami skończone, niestety. Miał pan w nas gorliwych stronników!
— To mama mnie zgubiła! — wybuchnął.
— Ależ nie, kiedy zatrzymała Irenkę. Musi jej być życzliwa, zaco wdzięczna będę do śmierci.
— Zaco? Że trzymać będzie pannę Irenę w tej dziurze jako swą towarzyszkę?
— Ano, dziecko temu rade. Widocznie jej dobrze. Pisze, że jest teraz zupełnie szczęśliwa.
— Naturalnie! Dlatego, że mnie unieszczęśliwiła. To zupełnie do panny Ireny podobne.
Nic nie pomogło oburzenie. Wrócił jak niepyszny
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.