Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

a ty gdzie się włóczysz? Cóż to — łajdactwo cię napadło? Ładne obyczaje!
— A tobie co to szkodzi? Hulałeś ty dosyć, teraz na mnie kolej. Wcale na mnie nie rachuj, będę u ciebie nocował. Dla twej cnoty to wystarcza. A dnie będę używał wedle własnego gustu.
— Awantura! A tak ci pilno było do Rudy?
— Pilno, pewnie, że pilno, alem się dosyć nanudził w Prusach i dość się w Rudzie nanudzę. Więc zabawię się tydzień w antrakcie. Dobranoc ci!
I prędko naciągnął kołdrę na głowę, aby przerwać egzamin i żarty.
Rzeczywiście dotrzymał słowa. Bawił tydzień i wracał do brata tylko na noc. Na wszelkie pytania wykręcał się sianem lub opowiadał jakieś bajki o poznanej w drodze Francuzce, o spotkanym koledze itp.
Dopiero ostatniego dnia wyciągnął z sobą Włodzia, ale po sprawunki i wynudził go setnie, wodząc po składach narzędzi rolniczych, żelaza, skór, farb, smarów, sznurów itp. „delikatesów“.
Zjedli potem dobry obiad — i Włodzio ciągnął go do teatru, proponował wesołą kolację.
— Ba, a moja Francuzka! Muszę ją przecie pożegnać! — roześmiał się Kazio, podniecony trochę benedyktynką.
I zostawił go jeszcze przy stole, a sam umknął.
Zanim doszedł na Złotą, trochę ostygł, ale zawsze