stał? Co ty w tem masz za interes? Przecież nie jesteś tak dalece głupi, żeby się kochać we mnie?
— Albo ja wiem! Nie zastanawiałem się nigdy nad tem. Chyba nie, bo się ciebie nie boję jak wszystkich panien, ani mi tchu nie zapiera, gdy ciebie zobaczę Oto zżyłem się z tobą tyle lat i w nałóg weszło.
— Bo mi się wciąż plączesz przez życie, sama nie wiem poco.
— Może ci to dokucza?
— Nie, przywykłam. Tylkom się bała, że ci głupstwo strzeli do głowy i będziesz myślał, że ja się w tobie rozkocham. No, więc żebyś wiedział, żem ja nie poto tyle się mordowała, cierpiała i znosiła, żeby cel zdobywszy, żoną czyją zostać, rzeczą mężczyzny, jego sługą lub zabawką. Kądziel prząść, dzieci niańczyć, śpiżarnią zarządzać i złe humory znosić. Do tego nie mam powołania.
Kazio się roześmiał.
— W takiej roli nigdym ciebie sobie nie przedstawiał, ale też i żony takiej za nic nie wezmę. Zresztą wogóle nie chcę się żenić. Pamiętasz, jakeśmy sobie ślubowali? Dotrzymam, druhu!
— Wątpię. Matka twoja potrzebuje synowej.
— Tymczasem nie. Dobrała sobie nareszcie dobrą towarzyszkę!
— Ach, tę protegowaną Włodzia, Irenę Szumską.
— Znasz ją?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.