— Tak, trochę. Rodzaj anemicznej stokrotki, ale dobra dziewczyna, tylko chorowita. Jeśli nie wyjdzie zamąż za doktora, to fundusz straci na kurację.
— To też Włodzio chce się z nią żenić.
— Doprawdy! Ma lepszy gust, niż sądziłam.
— Ale ona go nie chce.
— Także ma lepszy gust, niż sądziłam!
— Nie lubisz Włodzia?
— U ciebie zawsze: lubisz, nie lubisz, jak u pensjonarek. Ja zaś tem się nie rządzę nigdy, nawet nie rozumiem. Taksuję człowieka; cenię lub nie cenię i dalej o tem nie myślę.
— Przecie kochać każdy musi. To konieczność życia.
— Wmawiajcie to sobie, wmawiajcie, abyście się stali zwierzętom równi: ja nie chcę. Jeśli jest mus kochania, to ja go biorę duchowo. Ja kocham swą naukę — człowieka za nic mam, bo mi niczem jeszcze żaden nie zaimponował.
— Toś ty słaba, kiedy szukasz wielkości i mocy i to uwielbiasz. Żebyś była sama siłą, patrzałabyś pod stopy i słabe do siebie dźwigała.
— Brednie! Podobne szuka podobnego.
— Nieprawda. Kontrasty i sprzeczności łączą się i uzupełniają wzajem. Szwankuje twoja fizyka.
— Bo mnie wyciągasz na dysputy idjotyczne. Mówię ci, nie kocham nikogo i potem, jak ludzie względem mnie postępowali, powinnam na nich plwać i nie-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.