Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

będę swatem i bratem, zobaczysz, jak nam łatwo pójdzie we dwóch. Tylko niechże mnie do Rudy puszczą przecie!
Kazio przestał pakować i stanął przerażony.
— Z Broniewską chce mnie żenić mama? A toć ona głupia jak but, nawet na pensji nigdzie nie była i książki u nich w domu niema na lekarstwo. Toć ona, jak usta otworzy, to albo się śmieje, albo je — zresztą nic.
— Patrzajcie, to ty jednak obserwujesz! — zdziwił się Włodzio. — Matka ją wybrała, bo posag leży w gotówce i Broniewscy nieraz matce w złych chwilach pomagali. Myślałem, że tobie tak bardzo o rozum nie chodzi.
— To możeś po sobie sądził! — obraził się Kazio. — Ja go nie mam do zbycia i żonie nie myślę dawać. Tu się zafrasował, czoło potarł i stęknął:
— Jeśli matka tak wybiera, przyjdzie między nami do nieporozumień nielada. Oj, będę się śmiał, będę.
— Widzisz, właśnie tedy mnie dopomóż, będziesz miał za to we mnie potem sojusznika.
— Pewnie, ty matce stawiasz czoło — właśnie! Znam cię, pierwszy z placu umkniesz.
— Słowo honoru daję, że murem za tobą stać będę, tylko mi jeszcze jedno uczyń. Dam ci list do panny Ireny.
— Terefere — na to mnie nie weźmiesz. Ona ciebie nie chce, matka cię wypędziła, ładnieś musiał nabroić,