— Pani pewnie ma wieści z Rudy? Co tam słychać? Do mnie Kazio nie raczy pisać.
Stasia, posępna i mrukliwa, ruszyła ramionami.
— A mnie co to obchodzi. Żadnych korespondencyj nie prowadzę, anim ciekawa, co się tam dzieje.
— Ależ kolega wibrujący! — zaśmiał się Włodzio.
— Prawda — podchwyciła Ozierska. — Ona jest tak ciągle rozdrażniona i szorstka. To korzyść z tylu lat swobody studenckiej i obcowania z Bóg wie kim. Ona już nie potrafi zadać sobie najmniejszego przymusu.
Włodzio dostrzegł nerwowe drżenie szczęk dziewczyny i ponieważ był poczciwy, zaraz uchwycił położenie rzeczy i pożałował żartu.
— Ale panna Stasia źle wygląda, schudła i zmizerniała. Niech pani się strzeże choroby! — rzekł pod adresem Ozierskiej.
— Co pan mówi! Skądże? Żyjemy tak spokojnie i regularnie. To chyba z upałów.
— Może być, ale mi się wygląd panny Stasi nie podoba. Wygląda na przeforsowaną, a organizm ma już naderwany, więc trzeba go oszczędzać.
Zaczął mówić o czem innem, ale dopiął celu, zaniepokoił Ozierską, zapewnił Stasi trochę spokoju i troskliwości.
Matka przestała na nią gderać, owszem, zrobiła się sama mniej wymagającą i łagodniejszą.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/154
Ta strona została uwierzytelniona.