Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/158

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pytać się? Przecie to nieszczęście było dla niej wybawieniem i rehabilitacją. Wyrzekła się swych mrzonek, wyrwała się z awanturniczej karjery, choć raz w życiu spełniła obowiązek, odzyskała społeczne, normalne stanowisko. Powoli dojdzie do równowagi, będzie do ludzi podobna.
— Moja droga, ty tak myślisz i ja, i może wielu jeszcze, ale Stasia jest pełnoletnia, jej trzeba spytać już o zdanie.
— Ona nic nie powie. Tyle ma sumienia i serca, że matki, nad grobem stojącej, nie opuści.
— Więc i tobie trzeba mieć sumienie i serce. Uważasz, jest przykazanie o czci rodziców, ale miłość macierzyńska jest taką siłą przyrody, że jej nawet nakazywać Bóg nie widział potrzeby. A w tym wypadku córka ciebie zawstydza.
— Więc ty, ty znajdujesz, że ona powinna mnie oddać do szpitala! — oburzyła się Ozierska.
— Znajduję, że ty powinnaś dać jej dokończyć kursy, zdać egzamin, spełnić zadanie, które tak wytrwale tyle lat prowadziła. Nie jestem ja admiratorką emancypacji, świat się bez tego obejść może, ale cenię bardzo wytrwałą pracę, jasno wytknięty cel, a znieść nie mogę zmarnowanych sił, opuszczonego stanowiska i zwichniętych istnień. Żeby temu zapobiec, poświęciłabym wiele. Stasia nie stanie się taką jak inne, tylko się zmarnuje i będzie to dla ciebie dozgonny