wyrzut. Daliśmy dzieciom życie, musimy największemi ofiarami dać im szczęście, o którem marzą, jeśli ono grzeszne nie jest; musimy im dolę torować, nie hamować.
Ozierska zaczęła płakać.
— Więc tylko szpital dla mnie!... — jęczała.
— Moja droga, a gdyby Stasia była zamężna jak tamte twoje córki?
— To co innego, one nie mogą, mają obowiązki.
— Dla dzieci właśnie — i matka nawet przed tem ustępuje. A ty także masz dla dziecka obowiązek, któremu musisz ofiarować siebie. A o szpitalu niema mowy, ani na lata się będzie liczyć twoja ofiara. Jeden rok przemieszkasz ze mną, jeden rok tylko dasz dziecku swobody. Ten rok sowicie ci cię nagrodzi, bo i w duszy będziesz miała zadowolenie, i w sercu dziecka będziesz bóstwem. Znam Stasię, ona ci się stokrotnie odwdzięczy!
Ozierska spuściła głowę, ale już nie płakała.
Rozmowa zmieniła kierunek, bo wróciła Stasia, niezwykle wesoła i rozmowna, i zaczęła pytać się o zajęcie Kazia.
— Pracuje rzetelnie, — przyznała pani Taida — ale zanadto dziki. Nie lubię bardzo towarzyskich, ale ten znów wcale ludzi nie chce. Prawda, zapomniałam, przysłał ci cały pakiet ziół. Istotnie, Dysia kilku chłopów wyleczyła niemi od suchot.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.