— Zabawię trzy dni, moja droga — mówiła do Ozierskiej. — Będzie dość czasu na upakowanie. Mieszkanie zostawicie pod opieką Włodzia, niech je wynajmie z meblami, on już to załatwi. Będzie ci wygodnie jechać, bo Irena wraca ze mną, więc będziesz miała obsługi dosyć. W Rudzie już dla ciebie mieszkanie przygotowane, Kazio przyjedzie na stację, na rękach cię do powozu zaniesie. Com rada, tom rada, że ciebie mieć będę; starej z młodymi zawsze niezupełnie swojsko i marzyłam o towarzystwie.
— Moja droga, czem ja ci za tyle dobrego odwdzięczę. Mnie będzie z tobą jak w raju.
— Koszałki, opałki! Ja nic nie robię bez interesu. Doprawdy! Widzisz, na jesieni zapewne Włodzio mi zabierze towarzyszkę. Taki już los mnie prześladuje. Przyjdzie jesień słotna, zimowe wieczory, będziemy gawędziły przy jakiej ręcznej robocie. To ty mi łaskę robisz...
I uściskała ją.
Ozierska już się cieszyła z projektu.
— Ho, ho, — rzekła żartobliwie — i na mnie bardzo nie rachuj. Za rok Stasia wróci z patentem i zabierze sobie chore matczysko! Prawda, Stasiu?
Dziewczyna pasowała się z sobą, ale przemogło dobre, pochyliła się do rąk matki i rzekła:
— Mamo, to się nie godzi tyle dla mnie robić. Jam tego nie warta!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.