Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/170

Ta strona została uwierzytelniona.

pani Taida. — Dawniej ludzie i ich uczucia były proste i naturalne, a teraz dziwolągi!
— I to prawda! — odparł. — Ludzie się wypaczają i koszlawią, bo umysły się rozrastają, duch postępuje, a prawa i zwyczaje stoją na jednem miejscu od wieków. Kalectwa są winą niezdrowych warunków częściej niż natury.
— Czyli, że i ty jesteś zwolennikiem emancypacji i rewolucji!
— Mnie osobiście przeciętna, tak zwana dobrze wychowana panna nie wystarczyłaby jako towarzyszka życia. Wymagam więcej ścisłego wykształcenia i wytrawnego, poważnego umysłu. Ale przecie i to pojmuję, że taka niechętnie przyjęłaby rolę żony w obecnym ustroju społecznym i towarzyskim. Świata nie zmienię, ale też dla niego nie zrobię ofiary ze swych wymagań domowego szczęścia i pierwszej lepszej panny nie poślubię. Lepiej być zupełnie samotnym niż mieć za towarzyszkę lalkę, kurę lub synogarlicę.
— Dziękuję ci za komplement w imieniu wszystkich kobiet! — oburzyła się pani Taida.
— Przepraszam mamę, ale gdyby ojciec żył, i mama kurąby musiała zostać. Taki jest porządek społeczny i towarzyski. Mus, nieszczęście uczyniło z mamy człowieka, ale ojciecby tego nie oglądał.
Pani Taida milczała zachmurzona; wreszcie rzuciła gniewnie: