Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

ukradkiem przeczytałam tę księgę szarą pani i postanowiłam być bohaterem.
— Szalona głowa! Tobie i teraz jeszcze w niej się pali — wtrąciła pani Taida.
— Pali się, ale już nie pożoga, ale pochodnia. Wtedy pierwszy zwrot nastał we mnie, dzięki pani.
— Ładny zwrot, żeś z domu uciekła. Może i to dzięki mnie?
— A tak. Musiałam iść przebojem do celu, jak pani w życiu nieraz szła. Potem przyszły na mnie złe terminy, straciłam wiarę w Boga, szacunek dla ludzi, byłam w biedzie okropnej, o pół kroku od samobójstwa. Nie mówiłam tego pani; wtedy, gdy ciocia Dysia do mnie przyszła, nie uczyłam się, ale miałam przed sobą szklankę z trucizną i patrzałam w dogorywającą lampkę, czekając, aż zgaśnie, aby wtedy z sobą skończyć. No, i ona przyszła, a nazajutrz poszłam do kościoła, wieczorem dostałam korespondencję i byłam znowu uratowana, dzięki wam. A potem te sto rubli, był to jeszcze jeden szczebel do tryumfu. Dzięki pani tylko jestem tem, czem jestem!
— Mogę ci zaręczyć, że mi wcale nie sympatyczna wasza emancypacja i tylko twoja szalona głowa może wysnuwać z moich czynów takie wnioski. Zawszem była nierada z twego kierunku...
— Ale mi pani zmarnieć nie dała. A wreszcie ze-