Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy był dzień pocztowy, czytała głośno gazetę, a gdy otrzymała jaki list, wnet nań odpisywała. Listy jednak były rzadkością; oprócz chłopców, korespondowała tylko z siostrą, bratem i Ozierską. Tej ostatniej listy były zawsze tematem do rozmów. Ozierscy mieli trzy córki i była to zrazu zazdrość pani Taidy.
— Szczęśliwa, ma córki! Co to syn! Albo się go ma dla siebie? Byle od ziemi odrósł, idzie do szkół, uczy się ze dwanaście lat, a potem rzuci matkę dla lada lafiryndy i Bóg wie, kogo może do gniazda sprowadzić. A żona odciągnie go doreszty od rodziny — i koniec! Córka to moje własne, pokieruję, jak zechcę, i wstydu nie zrobi, długów nie zaciągnie i zaraz jest z niej pomoc i wyręczenie. Szczęśliwa Ozierska, nie będzie nigdy samotna.
Okazało się jednak, że każde szczęście ma rysę, którędy nieszczęście się sączy dla równowagi.
Ozierskim córki stały się kłopotem i zgryzotą całego życia. Najstarsza wyszła źle zamąż i wegetowała gdzieś w głębi Wschodu, nie śmiejąc nawet skarżyć się rodzicom, którzy odradzali jej z całych sił to małżeństwo.
Druga poślubiła zdolnego technika, który w rok po ślubie został wysłany do Eupatorji i tam wlókł smętny żywot, jakby wygnańca.
Najmłodsza, podlotek, zapowiadała się jeszcze gorzej. Samowolna, nieokiełznana natura, głowa szalona, przytem niesłychanie zdolna i ambitna, wypo-