Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

płatnie, spełniając legat siostry pani Skarszewskiej, dzięki której zostałam doktorem. Zresztą, jeśli pani jeszcze przykro, proszę te pieniądze złożyć w aptece na lekarstwa dla ubogich, i niech się pani nadal tem nie trapi.
— Żeby to opisać, toby nikt nie uwierzył, że doktór, prawdziwy doktór, nie bierze pieniędzy.
— Bardzo mi przykro za kolegów, ale trzeba im to darować. Uważają medycynę jako środek utrzymania, rzemiosło lub karjerę. Nie moja zasługa, że tak nie czynię. Matka mnie chlebem karmi i utrzymuje, żyję na jej łasce, więc mogę ideałom mym dogadzać.
Przechyliła się do matki i pocałowała ją w rękę.
— Dajże pokój, bredzisz! — broniła się Ozierska. — Ot, nawlecz mi igłę, bo niedowidzę. To, pani łaskawa, są bajki, co ona plecie. Całe życie chorowałam i kwękałam, a teraz, dzięki jej, jestem zdrowa, a wie pani dlaczego, bo mam teraz dopiero naprawdę robotę.
— Panie mają śliczny ogród! — wtrąciła pani Klara.
— Otóż to jeszcze. Na starość przyszłam do własności ziemskiej. Jest z tem zajęcie, a przytem żeby pani wiedziała, ile to jest nędzy i biedy, i nagości w takiej małej mieścinie. Córka to wszystko leczy, a ja, o ile mogę, karmię i odziewam. Nauczyłam się krajać i szyć, i doprawdy tyle jest roboty, że nie mam czasu chorować. Od czasów młodych nie pamiętam, żebym była taka zdrowa i ruchliwa. Dobrze nam jest.