jeszcze się obejrzała, zobaczyła, że patrzał za niemi tak jak wtedy na łódce, smutno i gorąco, wiedział bowiem, że znowu się nie zobaczą prędko, pomimo, że na zaproszenie Ozierskiej, obiecał je odwiedzić, gdy tylko czas znajdzie.
Ale czasu widocznie nie znalazł, bo lato całe przeszło, a on się nie pokazał, ilekroć zaś Stasia przyjeżdżała do chorych w szpitaliku, jego nie było w domu. A że przyjazdy jej miały zgóry oznaczony termin, wiedziała, iż wyjeżdżał umyślnie, by się z nią nie spotkać. Pomyślała sobie tedy pewnego razu:
— Coprawda, moc ma i charakter, i zuch cały. Ten się nie rozmyśli łatwo, no, i szkoda mi go.
— A gdyby się rozmyślił?... — spytała siebie.
— Szkodaby było! — odparła szczerze i rozgniewała się.
Nie rada była z siebie.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/226
Ta strona została uwierzytelniona.