Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/230

Ta strona została uwierzytelniona.

brał i nie potrafił zdobyć wzajemności. Ale ja o niego się troskam. Dwóch ich mam, a tacy różni. Tamten idzie, gdzie lżej i wygodniej — ten tam, gdzie sobie postanowił, choćby najciężej i najmozolniej. Teraz zostanie zupełnie sam, a że nie będzie szukał ni rozrywki, ni towarzystwa, zdziczeje i zmarnieje w samotności. Więc ja cię proszę, zaopiekuj się nim trochę, bądź życzliwa, napędzaj go do pracy i myśli. On ci nigdy o uczuciach nie wspomni, nakażę mu to, ale pozwól, bym mu poleciła, żeby u was bywał i ciebie słuchał.
— Ja wszystko spełnię, co pani każe! — odparła Stasia wzruszona. — Ja już dawno biję się z myślami. Ja powinnam zostać jego żoną za to wszystko dobre, com od pani doświadczyła.
— Bredzisz! Bredzisz! Ani ja tego pragnę, ani on na to się zgodzi. O tem mowy być nie może. Bądź mu siostrą i opiekunką tylko, bo widzisz, on ze mną najwięcej pochowa!
Umilkła na chwilę, jakby ją fala smutku objęła, i zaczęła mówić znowu, tylko już ciszej, jakby do siebie:
— Człowiek, żeby najlepiej czynił całe życie, nic trwałego nie pozostawi. Żeby najmocniej budował, próżno rachuje, że po nim co zostanie. Żeby najściślej rachował, nie obrachuje przyszłości. Bardzo marne i próżne są wszystkie plany i zabiegi, bardzo nieuży-