teczny mozół. Oto życie mi się skończy i widzę, że budynek mój lichy jest i wątły, bo mnie nie przetrwa. Kochałam ją tę Rudę, wydźwignęłam jak z topieli. Kochałam chłopców, chowałam, jak rozumiałam najlepiej. Teraz oto Ruda po mnie osierocieje, nie będzie tem, czem była. Nie będzie komu zająć się małym, i starym, i słabym. Wszystko się zmieni. A chłopcy! Starszy niewiele ma aspiracyj, niewiele ludziom ni czemu wielkiemu usłuży. Będzie dobry mąż i ojciec — nic więcej. A młodszy nie będzie szczęśliwy.
— A o mnie pani nie pamięta? Ja jestem także dzieło pani.
— I na ciebie przyjdą jeszcze gorzkie dni, i tobie niejedno nie dopisze, omyli. Teraz jeszcze cieszysz się triumfem i młodością. Ale przed tobą jeszcze dużo walk, gorszych niż te, co minęły! Kto wie, czy dopomagając ci w twych zamiarach, utorowałam ci drogę do szczęścia! W nieutartych torach ciężko iść!
— Zawsze do pani po radę przyjdę!
— Mnie już wtedy nie będzie, ale zostawię ci po sobie pamiątkę. Nie jestem uczona ani sławna, ale stara i doświadczona. Gdy umrę, Kazio ci odda tę szarą książkę moją, takie pospolite dzieje i troski i pociechy. Rozumu tam niewiele znajdziesz, ale może czasem zdrową radę. Przeczytaj ją sobie; za mnie się pomódl, gdy ci się co w niej spodoba, a jakbyś zamąż szła, to zwróć Kaziowi.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.