nie! Gwałtu! Żeby mi kto powiedział, że i ja skończę na kądzieli jak każda przeciętna kobieta!
— I cóż w tem strasznego? Ja jestem pewny i szczęśliwy, że będę przez ciebie zawojowany, chociaż niby de jure będę się rachował głową domu. Staśko, ale nam chyba dobrze będzie z sobą!
Wyciągnął do niej ręce.
Wstała i pogładziła go po głowie.
— Zobaczymy — odparła z uśmiechem. — Zrobimy próbę, czy z uczonej kobiety może być dobra żona. Chociaż wątpię, czy twój przykład znajdzie naśladowców. Mężczyźni tego gatunku nie lubią. Wyobrażam sobie, jak Włodzio skoczy, gdy mu powiesz, co się stało.
— Co mi Włodzio! Ja myślę, jak się matka ucieszy tam!
— Jutro pojedziemy na mszę za nią. Jeśliś rad i szczęśliwy, jej dziękuj. Jej życie, jej przykład, jej szara księga przekonały mnie, że być żoną, gospodynią, matką, nauce nie ubliża, godności człowieczej nie umniejsza, posłannictwem nie jest podrzędnem.
Uśmiechnęła się poczciwie i pochylając się nad nim, pocałowała go w oczy.
— Byle kochanie! — dodała serdecznie.
Usunęła się, gdy ją do serca chciał przygarnąć, i rzekła już żartobliwie:
— Rozdmuchajno ogień na kominie. Wyglądasz tak, że nawet z popiołów wydobędziesz płomienie. A ja ci
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.