— Jabym chciała przeczytać pani szarą książkę.
Zdumiała pani Taida, ale że się bardzo śpieszyła w pole, więc nie badała, skąd wie o niej i skąd jej przyszła ciekawość.
— To za głupie dla ciebie albo za mądre, jak chcesz. Jednem słowem, nie dla ciebie pisane! — odparła, siadając na swój wózek i ruszając w pole.
Pozostała tedy Stasi tylko nielegalna droga.
Książkę wykraść było bardzo trudno. Leżała na widoku dzień cały — wieczorem pisała w niej pani Taida, potem zamykała drzwi sypialni i zabierała się do spoczynku.
Tedy Stasia wyczekiwała dni kilka do niedzieli. Było to zarazem święto i wybierano się do kościoła.
W sobotę Stasia wróciła ze spaceru, podrapana ohydnie. Całą twarz miała czerwono pokreśloną, jakby dzień cały przedzierała się przez głogi.
Musiano ją tedy w domu zostawić i postawiła na swojem. Ledwie odjechali, zabrała się do wertowania szarej księgi.
Wybieg jej zrozumiał przecie Kazio. Gdy wrócili, zagadnął ją pocichu:
— Czytałaś? Pewnieś się zbeczała, bo oczy masz jak królik czerwone!
— Jeszcze co wymyślisz. Ja nie umiem beczeć! — oburzyła się.
I więcej nic nie rzekła.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.