cińska, krewna mego męża, umarła — mąż się żeni, zostały po niej dwie córki. Weź starszą — dobra dziewczyna, robotę zna, bo była u Rosowskich, swoich krewnych, przy kobiecem gospodarstwie, resztę sama douczysz!
— To ta, którą spotkałem u cioci na Wielkanoc? — wtrącił Włodzio.
— Ta sama. Nieprawda — dobrze matce radzę?
— Nie wiem — mruknął wymijająco Władzio.
— Ja sama czuję, że rady wszystkiemu nie dam! — rzekła pani Taida — i jeśli kogo brać, to lepiej znajomą i powinowatą niż zupełnie obcą. Daj mi jej adres — napiszę.
— Poco? Ja ci przyślę, przecież to od nas o miedzę.
— Tylkoż ją uprzedź, że roboty wiele, a rozrywek żadnych.
— Bardzo pracowita, nie lękaj się. Będziesz miała pociechę!
— Ano, to dobrze. Mnie byle te trzy lata pomogła, zanim Kazio nauk nie skończy.
— Pewnie! Ożenimy go wtedy i odpoczniesz.
Kazio podniósł na ciotkę oczy, w których się bunt malował, ale nie zaprzeczył. Był to skryty i zacięty chłopak, ale, nie przyparty do muru, zdania nigdy nie wygłaszał.
Postanowiono tedy sprowadzić pannę Wandę Marcińską i Ruda opustoszała. Wyjechała siostra z mężem,
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.