wyjechał i Włodzio do Kijowa, tylko Kazia zatrzymała pani Taida sobie do pomocy na tych dni kilka, zanim panna przyjedzie.
Chłopak zajął się gospodarstwem rolnem, pani Taida wzięła na się czynności cioci Dysi.
Pewnego wieczora poczta przyniosła list do Kazia z marką francuską i stemplem paryskim.
— Kto stamtąd pisze do ciebie? — zagadnęła matka.
— Stasia Ozierska! — odparł, jako rzecz zwykłą.
— Jakto, korespondujesz z tą awanturnicą? Co to znaczy? Daj mi ten list do przeczytania.
Chłopak poczerwieniał, zawahał się — wreszcie, z błyskiem gniewu na twarzy, list podał.
Pani Taida opamiętała się także.
— Nie otworzę go, jeśli nie chcesz! Jesteś dorosły, możesz mieć swoje stosunki i tajemnice. Jeśli są brudy, czytać nie będę.
— Stasia Ozierska nigdy brudu nie popełni! — ujął się gorąco. — Nie dlategom się żachnął, ale jeśli posiadam czyje zaufanie, nie mogę go zdradzać, nawet matce.
— To racja. Zabierz ten list, należy tylko do ciebie.
Chłopak list schował do kieszeni, zapanowało milczenie. Wtedy jasny obraz cioci Dysi stanął w myśli pani Taidy — i ten legat nabożeństwa „za biedną Stasię,“ który spełniała skrupulatnie, i gniew jej zmniejszył się, a oburzenie całkiem zgasło.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.