Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc wiesz o jej losach! — rzekła z westchnieniem. — Gdzież się obraca, jak sobie radzi? Powiedzieć możesz, nikomu nie powtórzę, jeśli nie chcesz.
— Chodzi na medycynę w Paryżu!
— Bardzo potrzebne! Zakocha się w pierwszym lepszym koledze i wyjdzie zamąż!... Brednie!
— Nie myślę. Raczej zapracuje się nad siły i z nędzy i głodu skończy na suchoty — rzekł poważnie Kazio.
— Bardzo jej ciężko? Skarży się?
— O tem nawet nie wzmiankuje i pewnie nigdy się nie poskarży, ale tego łatwo się domyśleć.
— Ma, czego pragnęła! Ale skądże ta korespondencja między wami. Mam nadzieję, że jej nie pochwalasz?
— Ona mnie nigdy się nie radziła ani słuchałaby krytyki. Nie korespondujemy nawet we właściwem tego słowa znaczeniu. Miałem dwa listy, ten trzeci. Tak sobie — tyleśmy lat razem uczyli się i bawili. Pozostało koleżeństwo.
Pani Taida pochyliła głowę nad robotą, on czytał gazetę — milczeli.
Jesienny wicher spędzał resztki liści i wył wokoło domu, mimowoli przychodziła myśl o głodnych i ubogich, o wędrowcach i zbłąkanych.
— Może ona pisze do ciebie o pomoc. To przecie zgroza takie życie, bez chleba i grosza! Sama je wy-