Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/40

Ta strona została uwierzytelniona.

chyba ty zaprzeczysz. Jeśli tak jest, to snać ciocia Dysia mnie zapamiętała dobrze! Odpisz zaraz!“
Pani Taida popatrzyła na syna.
— To szczególne! W sobotę właśnie! — szepnęła. — Ten zielnik trzeba jej odesłać! — dodała po chwili.
Przyniosła gruby zeszyt. Nagłówek był ten sam, a wewnątrz na każdej karcie zasuszona roślina — historja jej, opis własności, nawet kilka przykładów zastosowania w wiejskiej praktyce cioci Dysi.
Całą resztę wieczora Kazio wertował zielnik, a pani Taida rozmyślała i wahała się.
Wreszcie, gdy się rozchodzili, rzekła do syna:
— Odpisz jej, a ja dam dużą kopertę na zielnik. Jutro odeślemy na pocztę.
Potem uklękła do pacierzy wieczornych.
Jesień posępna wciąż się odzywała za oknem, przywodząc pamięć śmierci, zimna i błądzenia!
— Jezu, jakeś się przemienił, będąc Bogiem, a stając się człowiekiem, tak przemienić racz troski i nędze nasze w pociechę i uspokojenie — szeptała pani Taida, oglądając legat zmarłej.
A skończywszy, otworzyła kantorek z pieniędzmi, między kartki zielnika włożyła banknot storublowy i nadpisała na zielniku: „legat cioci Dysi dla Stasi Ozierskiej, z prośbą o pamięć o zmarłej w modlitwie.“
Nazajutrz sama zapieczętowała kopertę i wysłała na pocztę.