— A furman mi mówił, że jeden bawi w domu?
— To tylko dla tego nieszczęścia pozostał, że naszej pani ciężko było w pustym domu. Pewnie jutro wyjedzie.
Panna Wanda westchnęła i otarła łzy.
Jakaś jaśniejsza myśl spędziła troskę. Otworzyła torebeczkę ręczną, dobyła lusterko, puszek z pudrem i zlekka upudrowała grzywkę i twarz.
Stara Józefowa pierwszy raz widziała podobną operację i nie mogła pohamować ciekawości.
— Co też to panienka robi z tą mąką? — zagadnęła.
— To nie mąka, to puder. Okropny wiatr dzisiaj, boję się, że mi twarz spierzchnie i pryszczyk mi na czole się formuje. Moja kochana, dajcie mi trochę kwaśnego mleka na noc.
— Na noc! — powtórzyła Józefowa. — Toć będą kotlety i omlet na kolację. Głodem tu nie morzą.
— Ale jabym się umyć chciała.
— Kwaśnem mlekiem! Jezu! Panie! Toć wody ma panienka dwa dzbanki.
Starowinie w głowie się mieszało. Mąka na włosy, mleko do mycia. Fiksatkę jakąś nasłali pani. Straciła też chęć do przyjacielskiej gawędy i wyszła ponieść do reszty służby swoje wrażenia.
Panna Wanda, wzdychając, rozpakowała swój kuferek. W jednej chwili pokój był pełen gratów, sukienek, bluzek, spódnic, kapeluszy, rękawiczek i pantofli.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.