— Oto są pieniądze za rok. Konie będziesz miała na ranny pociąg. Zbierać się żywo. Pod tym dachem niema dla takich miejsca.
— Proszę pani... ja... ja nic pani nie ukradłam! — poczęła panna Wanda.
— Okradłaś moją wiarę i okradłaś kobiecą cześć własną.
— Moja cześć do mnie należy i sprawy z tego nie mam komu zdawać — coraz śmielej odcinała się panna Wanda.
— Mylisz się. Poza sądem Bożym jest ludzki sąd. Mężczyźni odpowiadają za swój honor, kobiety za swój — powinny.
— Com ja winna, żem się dwom podobała.
— Winnaś, bo żebyś jednemu była wierna, drugiby ciebie nie zaczepił. Zalotność nietylko jest grzechem, ale wstydem. Uczyniłaś wstyd nam wszystkim! Pogarda i lekceważenie kobiet jest dziełem takich jak ty.
— Ja nic nie jestem winna. I co ja w domu powiem?
— Jeśli się czujesz niewinną, opowiedz prawdę. Jeśli zaś zrozumiesz swą winę, to możesz milczeć. Ja cię oszczędzę tym razem. Ale radzę się zastanowić i zrozumieć, że taka zabawa jest hańbą ducha człowieczego i doprowadzi cię do poniewierki. Gdzie są klucze i rachunki?
Panna Wanda poczęła udawać, że szuka kluczy, ale bezskutecznie, bo były u kucharza.
A nieubłagana pani Taida czekała.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.