Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem weszła Hanna.
— Pomóżno pannie Wandzie odszukać kluczy.
— Skądże tu one mają być? Kucharz je ma u siebie — zamruczała stara.
— Jakto?
— A toć panna je co wieczór oddaje!
— Idźże i przynieś je do mnie! — rzekła pani Taida. — Panna Wanda dzisiaj wyjeżdża. Pomożesz jej się pakować.
I wyszła.
Ale to nie był koniec. Udała się wprost do oficyny.
Kazio musiał już brata przestrzec, bo gdy otworzyła drzwi, zastała Włodzia, pilnie piszącego.
Tu efekt się nie udał, chłopak był przygotowany.
— Jakiem prawem bałamuciłeś Wandę? — spytała ostro.
— Przepraszam mamę, ale to ona mnie bałamuciła — odparł czelnie.
Na to nie było odpowiedzi.
— Czy rozprawa twoja gotowa?
Uf! To było gorzej. Włodzio się zmieszał, posunął książkę na swój rękopis.
— Jeszcze niezupełnie — bąknął.
Ale pani Taida dostrzegła ruch — usunęła go i wzięła zeszyt.
Przeczytała nagłówek. Niżej było pół zapisanej stronicy i białe karty.