— Szła tu przede mną jakaś chuda i żółta i czytała tablicę w sieni. Jeśli pani o swego Kazia zazdrosna, to o tę może pani być spokojna.
— Gust męski jest tak fantazyjny! — odcięła. — Jeśli pan kiedyś szalał za tą żydówką, co robiła papierosy, to niech żadna nadziei nie traci i niech każda o swego wybranego drży!
— Ej, panno Stasiu, to niemiłosiernie takie rzeczy pamiętać. Dzyń — to pewnie ta żółta! Pójdę z paniami się przywitać, a potem siadam za portjerą i będę na przedstawieniu gratis.
Stasia otworzyła drzwi. Na progu stała osoba istotnie w średnich latach, chuda i jakby wystraszona.
— Czy tu mieszka pani Ozierska? — spytała.
— Tutaj.
— Bo to wyczytałam w „Kurjerze“...
— Proszę panią do salonu! — przerwała Stasia.
Ale interesantka musiała się wynurzyć.
— Oddawna marzę o wyjeździe na wieś, do ciszy i spokoju. W mieście nie można uniknąć zgorszenia, pokus; ciągle się jest narażonym na grzeszne myśli i uczucia. Przed występkiem skryć można oczy tylko w świątyni...
Spuszczone miała oczy, więc nie widziała wyrazu twarzy Stasi, za portjerą odzywało się podejrzane sapanie, to Włodzio się dusił ze śmiechu. Szczęściem weszła pani Taida i Stasia uciekła.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.