Przez czas jakiś spędzała wieczory w swej „celi“, potem wprosiła się na gawędkę do pani Taidy.
W sypialni ciemnawej, oświetlonej jedną lampą, siadywały naprzeciw, stanowiąc uderzający kontrast.
Rozdzielał je stół, zarzucony skrawkami grubego sukna i płótna, z którego pani Taida szyła spencerki, spódniczki i koszulki dla dzieci folwarcznych. Niebardzo jej to szło prędko i składnie, ale odziedziczyła to zajęcie po cioci Dysi, więc je spełniała sumiennie.
Panna Klara naprzeciw cieniutkie nici wiązała szydełkiem i rachując oczka, rozpoczynała rozmowę.
— Czy to być może, proszę pani, że poprzedniczka moja miała brzydki stosunek z pisarzem?
Pani Taida podnosiła oczy, uzbrojone w okulary.
— Kto pani to mówił?
— O, jabym sobie nie pozwoliła na podobne rozmowy. Słyszałam przypadkiem.
— Powinna była pani nie pozwolić na szkalowanie kogoś nieobecnego.
— Godność moja kobieca nie pozwala mi nawet wyznać, że rozumiem podobne stosunki.
— Żadnych grzesznych stosunków nie było, co najwyżej lekkomyślność młodości.
— Pani to nazywa lekkomyślnością! Ale ja wolna jestem nawet od takiej lekkomyślności i ubliżyłoby mi wglądanie i wtrącanie się do podobnie bezecnych rozmów! Wogóle, ciężkie jest życie panny mego wy-
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.