— A czy pani nie miała, nie kochała narzeczonego?
— Czemże mogłam pani natchnąć podobne posądzenie? Jestem biedną dziewczyną, ale pochodzę z rodziny chrześcijańskiej, z domu obywatelskiego.
— Więc cóż? Alboż chrześcijanki i obywatelki nie mają pokus, miłości i narzeczonych?
— Ja, dzięki Bogu, uniknęłam takich brutalnych zasadzek! — odparła panna Klara urażonym tonem.
— Ano, więc pani nie jest żywym przykładem ani żywcem do nieba pani nie pójdzie, bo nie mając pokus i walk, nie ma pani w tem ani zasługi, ani zwycięstwa i potępiać innych nie ma też pani prawa jako niekompetentna. Zapewne, zgorszenie jest i ludzie nie aniołowie, ale kamienować wolno tylko tym, którzy sami są bez grzechu. I o swą duszę nie ma pani co się lękać! Nie zbrudzi jej nikt i nic pomimo woli.
— Ja wiem, że się o biedną sierotę nikt nie troszczy, ani dba. Cierpienie i samotność zapoznanej to moja dola. Mój Boże, żeby mama wiedziała, jaki los mnie czeka!
— Toby panią może inaczej chowała — hartowniej i trzeźwiej. Ze swem usposobieniem powinnaby pani do klaszotru wstąpić — odparła zniecierpliwiona pani Taida. — Możeby panią tam pojęli, bo na świecie — wątpię.
Panna Klara westchnęła i umilkła.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.