Po chwili spytała pani Taida:
— Czego chciał ten chłop, któregom dziś spotkała w garderobie? Był bardzo zbiedzony.
— On! Zbiedzony? On najbezczelniej przyszedł do mnie o poradę dla żony, która — zachłysnęła się panna Klara — która miała dziecko! Myślałam, że umrę ze wstydu, gdy przy kucharzu rozpoczął mówić o takich rzeczach.
— Ależ, proszę pani, ani on, ani kucharz nie widzieli w tem nic gorszącego, ani wstydliwego. Ludzie przywykli do dworu iść po radę we wszelkich chorobach. Naturalnie, nie wiedziała pani, co rzec.
— Owszem, wiedziałam i powiedziałam, co myślę o takim cynizmie. A kucharz, ten się śmiał.
— Z pani zgrozy zapewne. Oni nie wierzą ani wiedzą, co naiwność. Zresztą, w pani wieku...
— Liczę lat trzydzieści i jestem panną!
— Pocóż więc pani te formy i wyrażenia podlotka? Wierz mi pani, że to nikomu nie wyda się szczere, ani stosowne. A cóż znowu uraziło panią dzisiaj w oborze, że pani stamtąd uchodziła jak z ognia.
— Noga moja tam więcej nie postanie. To nie jest zajęcie dla kobiety z mojej klasy!
Pani Taida pokręciła głową.
— Nigdy mi na myśl nie przyszło, że to coś niestosownego — rzekła znudzonym tonem. — A mleko, czy też gorszy panią?
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.