— Mój Boże, pani mnie nie rozumie. To jednak tak jasne, że panna z obywatelskiego domu nie może się zajmować hodowlą inwentarza, ani radzić na choroby kobiece.
— A czemże wreszcie może się zajmować, gdy ją los rzucił na wieś i dał majątek, a nie męża. Dwadzieścia lat sama rządzę i pracuję, a ani razu mi do głowy nie przyszło, że czynię coś niestosownego z mą obywatelską godnością.
— Co wypada mężatce, to nie wypada pannie.
— Aha, więc pani lęka się o swą opinję dla zamężcia. To kwestję zmienia. Ale przed chwilą równie zażarcie broniła się pani przed posądzeniem o uczucie i narzeczonego. Ale tu nikt nie bywa i wątpię, czy znajdzie pani partję.
— O, jakże opacznie pani mnie sądzi. Mama mnie uczyła strzec czystości i cnoty dla samej siebie.
— Cóż znowu ma cnota i czystość do zajęcia oborą i miłosierdzia dla chorej kobiety? Et, pani sama nie wie, czego chce i czego się boi.
Pani Taida, ostatecznie zniecierpliwiona, zaczęła składać robotę, dając tem hasło do spoczynku.
W szarej księdze dnia tego zapisała:
„Boję się, żem wpadła z deszczu pod rynnę. Dostałam bigotkę i skromnisię trzydziestoletnią. Muszę się zająć oborą, bo ją coś tam gorszy, muszę zająć się chorymi, bo jej nie wypada, i muszę zająć się nią samą
Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.