Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

Panna Klara coraz więcej nabierała sympatji dla tak szlachetnego mężczyzny. Lęk jej zupełnie odleciał. Pan Wawelski dostał nazajutrz o świcie doskonałej kawy ze śmietanką, a na południową przekąskę spory pakiecik wędliny z buteleczką dobrej wódki i tabliczką czekolady.
Szczęśliwy człowiek trafił do najoschlejszego serca, jakie kiedy biło w piersi kobiecej.
Drzwi, łączące pokój z pokojem mężczyzny, zamknęła panna Klara na dwa spusty, zawiesiła dywanem i zastawiła komodą. Była bezpieczna w swej panieńskiej twierdzy, ale po tygodniu zatroskała się o los kwiatków i uzbroiwszy się w odwagę i polewaczkę, odsunęła komodę i dywan i weszła pierwszy raz w życiu do pokoju mężczyzny. Jakże jej serce biło!
Wawelski był na robocie. Pokój, jak zwykle pokój męski, gościnny, zostawiony na opiece służby, był źle sprzątnięty, zarzucony odzieżą brudną, posłanie nieporządne, zmięte. Panna Klara jak złoczyńca prędko podlewała kwiatki, ale ogarniało ją współczucie dla samotnika, który był bez kobiecej opieki. Potem, nie wiem, skąd jej to przyszło, ale poprawiła posłanie, ułożyła porządniej rzeczy, wydała świeżą pościel i umknęła do swej fortecy.
— Zrobiłam miłosierny uczynek — tłumaczyła przed sobą, chociaż w katechizmie o takim nie było mowy.
Wawelski, wywdzięczając się za dobre jadło, przy-