Strona:Maria Rodziewiczówna - Kądziel.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc ona się zgadza? Porozumieliście się?
— A jakże, proszę pani, dała mi słowo wobec księdza dziekana po sumie, zeszłej niedzieli. Nawet już obiecała bielizną kościelną się zajmować. Do naszego połączenia brak tylko zgody pani; uzyskawszy ją dam na zapowiedzi.
— A, dawaj pan, dawaj! Jesteście oboje pełnoletni, jeśli nie pełnomyślni. Zaraz tu panu przyślę narzeczoną.
Poszła po pannę Klarę i znalazła ją w „celi“, zajętą szyciem. Ołtarzyk był mocno okurzony i paliła się przed nim już tylko jedna lampka.
— Jest tu pan Wawelski i mieni się narzeczonym pani. Dlaczegóż dotychczas nic mi o tem pani nie mówiła?
Panna Klara oblała się łuną dziewiczego rumieńca.
— Nie śmiałam — szepnęła. — On, jako mój przyszły opiekun i głowa, powinien mnie uprzedzić.
— Czy pani zastanowiła się nad obowiązkami, które panią czekają, czy pani im podoła?
— Spełnię mężnie swe powołanie. Portem kobiety jest uczucie!... Na to nas Bóg stworzył.
— Pani się tedy nawróciła, winszuję. Ale oprócz uczucia, pan Wawelski ma troje dzieci, gospodarkę. Trzeba będzie tęgo pracować.
— Przy nim nic mi nie straszne! — wyszemrała panna Klara.