Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

złorzeczyć sam sobie za koncept noclegu w téj okropnéj jaskini i postanowił wynieść się bez pożegnania.
Miał w téj chwili przeczucie, a raczéj przeświadczenie, że tu będzie mord, krew, że on w to zamieszany będzie fatalnie.
Ogarnęła go panika. Zabrał swoje manatki, znalazł po omacku drzwi i wyszedł.
Długą chwilę oryentował się w ciemności, wreszcie ruszył w stronę rozwalonéj stajni. Rozmiękła ziemia tłumiła odgłos jego kroków; nagle stanął.
W jednem ze zrujnowanych domostw zobaczył światło, ale tak nizko, że widocznie był tam jakiś otwór do piwnic. W pierwszéj chwili chciał tylko zmykać, ale po namyśle położył się na ziemi i zajrzał w głąb przez szczelinę murowaną, obrosłą chwastami. Nikogo nie zobaczył, tylko posłyszał brzęk kluczów i domyślił się, że była to jedna z kryjówek marszałka.
Tedy interesy Sokołowa natchnęły go inną myślą. Widocznie sknera, wystraszony wypadkiem i ucieczką Narcyza, skarby swoje przenosił w nową skrytkę, złodziejowi nieznaną. Gdy za powrotem nie zastanie Szymona w izbie, będzie go podejrzewał o szpiegostwo i skarb znowu w inne miejsce ukryje. Należało go nie trwożyć. Wrócił tedy cichaczem na swe posłanie i udawał sen, który go zupełnie opuścił.
Doczekał się powrotu gospodarza i wtedy dopiero udał przebudzenie i podziw.