Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

sama zaniesie. Z prądem droga. Czy to na zaręczyny śpieszycie?
— Na zaręczyny? Czyje?
— A toć waszą Weronkę za Makarewicza wydają.
— Pierwszy raz słyszę. Za tego koniokrada, opoja?
— A cóż! — zaśmiała się szyderczo i urwała.
I on milczał, nierad z siebie, że mu się ten okrzyk wyrwał o sprawach rodzinnych wobec ledwie znanéj dziewczyny z zaścianka.
Ona, prosta i prawdomówna, jak natura pierwotna, ciągnęła po chwili daléj przykre nowiny.
— Makarewicz bogaty, a proces kosztuje. Weronka też nie od tego: więc, jak to mówią: swój swego poznał i na piwo pozwał! Dziś miały być zrękokowiny u waszych tatków.
Żachnął się i porywczo odparł:
— Nie mam nijakich tam tatków, ani to moja familia!
— Ach, prawda, wyście się swoich wyparli! Cuchnie wam zaścianek po malowanych stancyach dworskich. — roześmiała się szyderczo.
— A cuchnie! — potwierdził hardo, nie wdając się w dalszy spór.
Dziewczyna, niezrażona, owszem, jakby podniecona jego niechęcią, mówiła znowu:
— Jednakże zbytnio sobie nie ufajcie. Gromada wielki człowiek... nie da się deptać.